Info

avatar Autorem wypocin po wyścigach jest Marcin™ z Wrocławia. Mam przejechane 6120.13 kilometrów w tym 6.80 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Szosówką jeżdżę od 26 lutego 2014 roku. Tutaj są wpisy dotyczące wyłącznie wyścigów, w których brałem udział. Treningi i inne takie na Strava/Endomondo.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Activities for czach

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy czach.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:382.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:16:13
Średnia prędkość:23.57 km/h
Maksymalna prędkość:64.10 km/h
Suma podjazdów:3970 m
Maks. tętno maksymalne:160 (88 %)
Maks. tętno średnie:138 (76 %)
Suma kalorii:8688 kcal
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:191.15 km i 8h 06m
Więcej statystyk
  • DST 160.00km
  • Czas 08:11
  • VAVG 19.55km/h
  • VMAX 64.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 160 ( 88%)
  • HRavg 126 ( 69%)
  • Kalorie 3982kcal
  • Podjazdy 2795m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

XII Klasyk Kłodzki

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 1

W tym roku na wyścigi jeździmy wycieczkowo więc na KK wyjechaliśmy już w poniedziałek aby mieć czas na aklimatyzację. ;-)
Ja - treningi w górach, dziewczyny na basenie w Nachodzie. ;-)

Dla mnie wyścig zaczął się 16h przed startem. W czasie pokazu fontanny w Dusznikach użądliła mnie osa w nogę. Noga spuchła i bolała. Nadal boli.
W sobotę wstałem ok. 5:30 i… miałem wątpliwości, czy wystartować. Noga cholernie bolała i ciężko było chodzić. Pomyślałem, że raz się żyje - najwyżej zrezygnuję po przejechaniu mini (67 km)
Pogoda… to temat na osoby artykuł. Zieleniec przywitał nas bardzo silnym wiatrem. Nic to. Ogarnąć się, spakować i w drogę. 
Wystartowałem o 8:14 i wiedziałem, że będę jechać sam. 
Zjazd z Zieleńca - jechałem spokojnie, ostrożnie. Bez rozgrzewki nie chciałem przeginać. W okolicach 10-12 km dogoniłem Pana Janka. :-) Szacun. Byłem zaskoczony i zdziwiony, że pierwsza grupa mega (jechałem w ostatniej grupie giga) wyprzedziła mnie dopiero w Czechach na 16. kilometrze. Nawet miło mi się zrobiło, że tyle przejechałem. ;-) Pierwszy podjazd w Czechach - całkiem przyjemna jazda. Dziury trochę dawały mi w kość a raczej w nogę. ;-) Każda dziura to silny ból nogi (osa) - i tak przez całą trasę. W okolicy 30. kilometra zacząłem baczniej zwracać uwagę na asfalt. Rok temu na jeden z dziur przebiłem dwie dętki. ;-) Udało się. 
Następne czeskie podjazdy to sama przyjemność. :-) Przyjemny był punkt żywieniowy w Czechach na 37. kilometrze. Miło.
Na 43. kilometrze po raz pierwszy zagrzmiało. "Daleeeeeeko… będzie git" - pomyślałem. Zjazd z Šerlich do Mostowic znów ostrożnie, tym bardziej, że zaczęło padać. Tuż przed Mostowicami, i powrotem na stronę polską,… ściana wody. Burza, ulewa. Widać było koniec przedniego koła. ;-) W Mostowicach decyzja - jadę dalej. Na szczęście ulewa nie trwała długo. Temperatura także wzrosła. Ale ja już myślałem o najgorszym - odcinek między Niemojowem i Różanką. Tragedia, tragedia, tragedia. To trzy słowa, które świetnie opisują stan tej drogi. I jeszcze to powitanie "Różanka WITA". Tutaj nastąpiła wiązanka słupów telegraficznych - kto czytał Grzesiuka ten wie o co chodzi. ;-)
Za Różanką - podjazd Gniewoszów. Mój ulubiony. ;-) Nawet fajnie się jechało. Trochę przerażały liczby na Garminie (grade >10%), ale co nas nie zabije to nas wzmocni. :-) Punkt żywieniowy - napełnienie bidonów, krótka dyskusja i jedziemy. Decyzja zapadła. Jadę giga. Na drugiej pętli znów zaczęło padać i zaczęło robić się zimno. Bardzo zimno i mokro.
Znów Niemojów i dziury. Różanka - tradycyjna  wiązanka i… awaria. Coś zaczęło… trzaskać ;-) w rowerze. Musiałem się zatrzymać. Sprawdziłem wszystko i nie znalazłem przyczyny. Jadę dalej. No nie dało się jechać - te dźwięki nie wróżyły nic dobrego. Znów postój. Sprawdzam co się da. Może to wentyl obija się o obręcz? Nie wiem. Jadę. Chwila i znów postój. Sprawdziłem koła, hamulce, korbę. W końcu porozkręcałem koła i je założyłem dokręcając mocniej. Chyba pomogło. W czasie gdy ja walczyłem z TRZASKAmi ;-) wyprzedziło mnie sporo osób… które doganialem później na podjazdach. Chyba lubię podjazdy. ;-)
Na drugim Gniewoszowie, czyli punkcie kontrolnym i bufecie, nadal padało. Ale nie trzaskało w rowerze. ;-)

Czy wiecie jak smakuje arbuz po przejechaniu 110 km rowerem? Nie? To mało wiecie. ;-)
Ostatnia runda. Bez spiny. Byle do przodu. Zaczęło się robić cieplej, coraz cieplej i słonecznie. Niemojów, Różanka (znówwiązanka) a po chwili dziękowałem policjantom i strażakom za ich pracę. Krzyknąłem do policjanta na motorze najlepszego z okazji wczorajszego święta! I usłyszałem  nawzajem! Hihihi.
Trzeci podjazd na Gniewoszów był trudny. Jamajka. Gorąco, duszno, parno. Na punkcie żywieniowym zapytałem, czy mają jakiś przełącznik do zmiany pogody i poproszę o lekki deszczyk. ;-)
Ostatnie 20 km to rozmyślania o…  kuchni francuskiej. Na drodze spotkałem ;-) bardzo dużo ślimaków winniczków. Uwielbiam! :-)

Dojechałem… dałem radę. 
Po wjeździe na mecie otrzymałem medal za ukończenie i gratulacje od miłego pana, którego zapytałem: Przepraszam, czy wie Pan jak ja się nazywam? Popatrzył na mnie i zaczęliśmy się śmiać. A po chwili nie było mi do śmiechu bo noga odmówiła współpracy.
Czas gorszy niż rok temu, ale biorąc pod uwagę starość ;-), wzrost wagi ;-) i bolącą i spuchniętą nogę nie było źle.

Na koniec wyścigu było losowanie nagród.Sierotką znów była Majka, która losowała znajomych, później siebie a w ostatniej rundzie nas. I dostała karimatę za losowanie. :-)

Wielkie podziękowania za organizację, za obsługę punktów żywieniowych, za wóz techniczny, za miłe panie i panów na skrzyżowaniach w Czechach i Polsce, którzy dbali o nasze bezpieczeństwo. Robicie świetną robotę! Chapeau bas.




Kategoria maraton


  • DST 222.30km
  • Czas 08:02
  • VAVG 27.67km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 160 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 76%)
  • Kalorie 4706kcal
  • Podjazdy 1175m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Świdwiński Maraton Rowerowy

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 07.07.2015 | Komentarze 1

Kolejny supermaraton za mną. Supermaraton a nawet SUPERMARATON. 
Trasa giga w Świdwinie to 222 km a temperatura dochodziła do 37°C w cieniu.
Ale od początku. Najpierw był maraton… kolejowy, ale to temat na osobną opowieść - 8h jazdy pociągami. ;-)

W sobotni poranek obudziłem się dość wcześnie - ok. 4:00, ale stwierdziłem, że jeszcze można trochę poleniuchować. Po właściwej pobudce: kawa, makaron jakiś, napełnienie bidonów izotonikiem (1.5l), 2x żel before, spakowałem dwie dętki, pompkę, multitoola, łyżkę i… ruszyłem na rozgrzewkę ok. 6:50. Dzień wcześniej okazało się, że start GIGA rozpoczyna się godzinę wcześniej ze względu na upał. Ja rozpoczynałem swą świdwińską przygodę o 7:36. Po rozgrzewce banan i… oczekiwanie. Gdy usłyszałem do startu dwie minuty okazało się, że jeden z zawodników z mojej grupy… zapomniał zmienić buty i stoi na starcie w chodakach. ;-) Zdążył zmienić i… okazało się, że później przejechaliśmy razem całą trasę. :-)
Gwizdek i do przodu. W prawo, w lewo, w prawo a po krótkiej prostej w lewo i… pierwszy podjazd. I od podjazdu zaczęła się wspólna z Jankiem przygoda. 
Na starcie temperatura była całkiem przyjemna: 20°C ale szybko rosła. Podobnie jak suma przewyższeń na moim Garminie. ;-)
W okolicy 9 kilometra czekała niespodzianka - odcinek bruku. Nie lubię, nie lubię. Następna niepodzianka to 18. kilometr i skrzyżowanie z napisem "GIGA do mety" - niektórych to zmyliło, ale my pojechaliśmy dobrze. 
Po 26 kilometrach wróciliśmy do Świdwina, aby zacząć pętlę Mega. Niedługo po tym dogoniła nas grupka, ale po chwili było nas już trzech.
Pierwszy punkt żywieniowy minęliśmy bez zatrzymywania się - jeszcze nie było upału. Wziąłem tylko butelkę (0.5l) wody i szybko ją wypiłem. Do Połczyna jazda przebiegała dosyć monotonnie: góra, dół, góra, dół. Nigdy bym nie przypuszczał, że te okolice to tak pagórkowaty teren. 
Zaraz za Połczynem zaczął się najgorszy podjazd, ale nie zrobił na mnie wrażenia. Treningi w górach dały radę i nawet się nie zmęczyłem. Bardzo mnie to ucieszyło, ale to był koniec uśmiechów. Chwilę później zaczęła mnie boleć stopa. Nie, nie kurcz. Po prostu źle ustawiony blok. To było w okolicy 100. kilometra. Na 105. był punkt żywieniowy i myślałem, że jeżeli na chwilę się zatrzymam, uzupełnię bidony to ból minie. Niestety, tak się nie stało. Drugi punkt żywieniowy: fachowa obsługa. Chłopaki dawały z siebie wszystko. Woda w butelkach do picia, bidony uzupełnione i wiadra z wodą i gąbkami aby schłodzić kark. Rewelacja. :-)
Schłodziłem się nieco i… schłodził się też pulsometr. ;-) Woda dostała się do środka i wskazanie pulsu to 235 uderzeń. Wytarłem, wysuszyłem i wszystko wróciło do normy. Od drugiego PŻ początkowo jechaliśmy we dwóch, później we trzech, ale ja nie dawałem rady już mocno kręcić. Stopa dawała się we znaki. Po drodze kusiły… jeziora. Oj! Niejedna osoba miała ochotę zeskoczyć z roweru i choć na chwilę zanurzyć się w wodzie. Ale trzeba było kręcić dalej. I jakoś kręciłem ze znaczną pomocą Janka. W końcu zakończenie trasy mega i trochę pobłądziliśmy. W końcu dojechaliśmy na PK i PŻ. Znów uzupełnienie bidonów, schłodzenie się i w drogę. Gdybym wówczas zakończył wyścig to nawet z karą czasową byłbym… trzeci w kategorii M3. ;-) 
Ostatnie 70 km dłużyło się. I jakby hopek więcej. ;-) 
Na 195 km zatrzymaliśmy się na chwilę w sklepie uzupełnić wodę. Kilka kilometrów dalej z samochodu dostaliśmy znów trochę wody. W końcu dojechaliśmy. Na mecie uzupełnienie płynów. Ściągnąłem buta i… stopa prawie odmówiła współpracy - koń kuleje. ;-)
Kiełbaska, zupa a później dekoracje i loteria. 
Janek stanął na pudle - 3 miejsce w kategorii a ja w swojej byłem piąty. ;-) 
W rolę sierotki w trakcie losowań nagród wcieliła się moja Majka, która… praktycznie obdarowała wszystkich znajomych. :-) Ja załapałem się na bidon. :-)

Gdy ja walczyłem na trasie Giga, dziewczyny walczyły na trasie rodzinnej. Dały radę! :-)
Łącznie na trasie wypiłem 1.5l izotoników i ok. 5.5l wody. Do tego megabaton energetyczny[1] i banan.

Aż szkoda było wracać do Wrocławia, ale za rok też tu przyjedziemy. :-)

Podziękowania dla Organizatorów i wszystkich, którzy pomagali na starcie, PŻ, na mecie. Daliście radę! :-)

[1] przed wyścigiem kupiłem na próbę ACTIVLAB HIGH WHEY PROTEIN BAR 80G i… był to strzał w dziesiątkę. Wziąłem ze sobą dwa (waniliowy i porzeczkowy). Waniliowy był przepyszny i dał niezłego kopa. :-) Polecam.


Kategoria maraton