Info

avatar Autorem wypocin po wyścigach jest Marcin™ z Wrocławia. Mam przejechane 6120.13 kilometrów w tym 6.80 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Szosówką jeżdżę od 26 lutego 2014 roku. Tutaj są wpisy dotyczące wyłącznie wyścigów, w których brałem udział. Treningi i inne takie na Strava/Endomondo.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Activities for czach

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy czach.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2018

Dystans całkowity:129.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:08
Średnia prędkość:18.08 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:2296 m
Maks. tętno maksymalne:154 (85 %)
Maks. tętno średnie:126 (69 %)
Suma kalorii:3478 kcal
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:129.00 km i 7h 08m
Więcej statystyk
  • DST 129.00km
  • Czas 07:08
  • VAVG 18.08km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 154 ( 85%)
  • HRavg 126 ( 69%)
  • Kalorie 3478kcal
  • Podjazdy 2296m
  • Sprzęt Road Owl 5665
  • Aktywność Jazda na rowerze

IX Klasyk Radkowski

Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 27.05.2018 | Komentarze 1

W tym roku sezon startowy znów zacząłem w Radkowie.
Już w środę przyjechałem do Radkowa i zaliczyłem dwie lużne jazdy i jeden spacer trasą maratonu.
W piątek już nie mogłem patrzeć na makaron, więc jadłem z zamkniętymi oczami. ;-) 
W sobotę rano wstałem ok. 6:00 i znów makaron, izotonik, banan. W kieszeń banany, żele (dzięki Gosiu!), batoniki i na start.
Każdy kto startował w Radkowie (albo zna rejony) wie, że nie jest to łatwy maraton. Oj, zdecydowanie nie. Ale! Ponieważ nie mam ambicji bicia rekordów tradycyjnie nastawiłem się na przejażdżkę. Tym bardziej, że pogoda piękna i okoliczności przyrody także.
Z Radkowa do krzyżówki przed Wambierzycami równe tempo, ponad 30 km/h. Spokojny przejazd przez Wambierzyce i powoli do góry. I wszystko było w porządku do podjazdu na Batorów. Po kilkuset metrach mnie odcięło. Lekko zakręciło mi się w głowie i… to był koniec wyścigu a zaczęła się walka o przetrwanie. ;-) 
Od czwartku podjazd musiał się wydłużyć! ;-) Jakieś zaburzenia czasu i przestrzeni chyba. 
No nic, kręcę dalej. 
Koniec podjazdu to… ostrzeżenie.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate. (Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją.). Przepraszam, to Boska Komedia Dantego.

W Radkowie jest podobnie, ale brzmi inaczej: "Uwaga! DZIURY!". W przyszłym roku, proporcjonalnie do wielkości dziur, zwiększę czcionkę w słowie dziury.

Na zjeździe spróbowałem żelu i jakoś poczułem się lepiej. Nawet nieźle mi się podjeżdżało pod Złotno, Kulin, ale to był jedyny przebłysk mocy tego dnia. Za Złotnem (za skrzyżowaniem) na poboczu zauważyłem, że ktoś ma problem. Pomóc? Masz pompkę? Zawróciłem i pożyczyłem pompkę i pojechałem dalej krzycząc aby zostawił na punkcie kontrolnym (albo w biurze).

Na którejś z licznych i zaskakujących swą formą i powabem dziur musiałem szarpnąć, czy coś, bo tak jakby coś chrupnęło w stopie (coś jak odgłos chrupania batonika, ale nie paszczowo, tylko w nodze).
Dojechałem do punktu kontrolnego i bufetu. Chwila odpoczynku i zastanawianie się, czy nie zjechać po pierwszej pętli, bo na podjazdach noga po prostu bolała.
Odcinek Drogi Stu Zakrętów kojarzył mi się w tym roku z wiązanką słupów telegraficznych (kto czytał Grzesiuka, ten wie o co chodzi).
Na zjeździe noga przestała boleć i stwierdziłem, że jadę drugą pętlę - najwyżej wrócę. Już w Radkowie, jakaś kierownica próbowała mnie przestraszyć wyprzedzając na czołówkę, więc ostre hamowanie i wiązanka
Podjazd pod Batorów i następne to już mała walka. ;-) Albo noga, albo ja. ;-) Wygrałem. Jechałem dalej. W bufecie uzupełniono mi bidon, banan, bułka i w drogę. Ponieważ na liczniku były okolice 6. godziny jazdy stwierdziłem, że kończę na drugim okrążeniu. 
Do Karłowa znów zaciskanie zębów i powolne i mozolne wtaczanie się. Ok. 2 kilometry przed szczytem stwierdziłem, że czy jadę wolno, czy zacznę mocniej cisnąć w pedały to i tak będzie boleć, ale krócej. No i pojechałem trochę szybciej a potem to już zamknąć oczy ;-) i jazda w dół. Na mecie nie było wywiadów, ani autografów ani wizyt w zakładach pracy. Był medal. Jak zwykle śliczny.



Szybko pojechałem do miejsca czasowego pobytu wykąpać się, nasmarować nogę, usiąść z książką na tarasie i odpocząć.
A po godzinie znów na start/metę oglądnąć dekorację (trochę się spóźniłem) i odebrać pompkę.
Spytałem się w biurze, czy ktoś nie przekazał pompki rowerowej. Czarnej, małej. Tak - oddał. Ogłosiliśmy to w trakcie dekoracji i ktoś odebrał. Aha.

Nowy właścicielu mojej fajnej pompki. Życzę Ci dużo szczęścia i radości przy jej jak najczęstszym używaniu na trasach. 





A na deser dwa zdjęcia, których autorem jest Tomasz Powolny. Świetne!


Kategoria maraton