Info

avatar Autorem wypocin po wyścigach jest Marcin™ z Wrocławia. Mam przejechane 6120.13 kilometrów w tym 6.80 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Szosówką jeżdżę od 26 lutego 2014 roku. Tutaj są wpisy dotyczące wyłącznie wyścigów, w których brałem udział. Treningi i inne takie na Strava/Endomondo.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
Activities for czach

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy czach.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maraton

Dystans całkowity:3508.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:142:08
Średnia prędkość:24.68 km/h
Maksymalna prędkość:95.40 km/h
Suma podjazdów:32508 m
Maks. tętno maksymalne:183 (101 %)
Maks. tętno średnie:165 (91 %)
Suma kalorii:83648 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:152.54 km i 6h 10m
Więcej statystyk
  • DST 258.60km
  • Czas 09:55
  • VAVG 26.08km/h
  • HRmax 151 ( 83%)
  • HRavg 125 ( 69%)
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

I Supermaraton „Szlakiem Don Kichota”, czyli...

Sobota, 22 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 0

… jak napisała Renata: „ból mija, rezygnacja boli”.
Ale od początku.
Dziewczyny od końca lipca zmagają się z chorobą - grypa! (w trakcie najgorętszego lata w historii). Mnie dopadło na cztery dni przed maratonem. Katar, kaszel, ból gardła, ogólne osłabienie. Tragedia.
W piątek, po południu, ruszyliśmy do Nietążkowa.
Podróż z „przygodami” - korki, szukanie noclegu, ale udało się. 
Wieczorem lekki stres, kłopoty z zaśnięciem, „Harry Potter” w TV i… coraz gorzej się czuję. W nocy obudziłem się i zastanawiałem się, czy w ogóle wystartować - czułem się po prostu fatalnie. Na szczęście szybko zasnąłem i obudziłem się o 5:00. Śniadanie, herbata i… rozgrzewka. Gdy wychodziłem z domu akurat wschodziło Słońce a na liczniku… aż 9°C! :-) Rękawki i pelerynka obowiązkowe.
Rozgrzewka, czyli dojazd do Nietążkowa = 10 km. W sam raz. Ale cały czas zastanawiałem się: startować, czy nie? Ale jak mnie wyczytano to przecież nie odpuszczę. ;-) Ruszyliśmy grupą, ale ja od samego początku odstawałem od grupy i jechałem… nie, nie sam. Dołączył do mnie Irek. I tak sobie kręciliśmy. Ponieważ było bardzo miło to… nieco zwolniliśmy. Dlaczego? No przecież jak dwóch facetów się spotka to muszą być ploty! ;-) I tak przez kilka kilometrów sobie plotkowaliśmy wyprzedzani przez późniejsze grupy. A co? Kto zabroni? ;-)
Pierwsza pętla minęła bez… no właśnie! Bez wiatraków! Jeden na PŻ i to wszytko. Oj, chyba Don Kichot przed nami wszystkie anihilował. ;-)
Wjazd na pierwszy PŻ - zamówiłem 2x kurczak i raz frytki, ale niestety nie było. Na drugim miał być schabowy. ;-)
Co mi najbardziej utkwiło na pierwszej pętli? Irka Garmin i nawigowanie po trasie. Ja też wgrałem trasę, ale zapomniałem odpalić. ;-) Dwa razy źle pojechałem i Irek mi zwrócił uwagę. Generalnie trasa była bardzo dobrze oznakowana (jeżeli chodzi o ilość strzałek i miejsca), ale strzałki były trochę małe i można było je przegapić. 
Tak czy inaczej, dojechaliśmy do Nietążkowa. Niestety, Irek odpuścił dalszą jazdę i następne kilometry kręciłem sam. 
Pierwsze co rzuciło się w oczy i w ogóle w całe ciałko to… wiatr! Oj, jechało się naprawdę ciężko. 40 km pod wiatr porządnie mnie zmęczyło. Trasę zapamiętałem, więc nie miałem problemów - jechałem na pamięć
Na tym okrążeniu było mi naprawdę ciężko. Bardzo mocny ból gardła przeszkadzał w uzupełnianiu płynów i innych takich ;-) a kaszel powodował, że oglądałem się za siebie, czy aby płuc nie wyplułem. ;-)
Tuż przed Śmiglem, jakiś matoł w białym samochodzie dostawczym chyba chciał mnie zabić, bo jak inaczej określić wyprzedzanie na czołówkę? Szkoda, że nie zapamiętałem numeru rej. 

Po PŻ zdecydowałem: jeżeli zostanę zdublowany - rezygnuję z trzeciej pętli. Jeżeli na mecie będą dziewczyny po rodzinnym - rezygnuję. Dojechalem do Nietążkowa i ani mnie nie zdublowano, ani dziewczyn nie było. Chwilę na nie czekałem i stwierdziłem to co napisała Renata i co jest mottem maratonu Liczyrzepa w Karpaczu - Ból mija, rezygnacja boli. Ruszyłem na trasę. Jeżeli mam być szczery to z tego okrążenia pamiętam tylko liczby na Garminie. Czas i dystans. Dystans i czas. Czasami coraz niższe tętno, kadencja i prędkość. Aby dojechać. Jeszcze tylko 80… 60… Hopki, PŻ i do mety. Kręcić, kręcić. Nie zastanawiać się. Do przodu i do mety.

A na mecie - ojadłem się drożdżówek - PRZEPYSZNE! Majka, oczywiście, zjadła mój obiad - aby nabrać sił na losowanie. ;-)
A losowanie? Kurczę, organizatorzy obdarowali chyba wszystkich, którzy zostali. Każdy dostał jakiś upominek. 
Majka dwa razy - wylosowała siebie i dostała podarunek za losowanie. Ale hitem było pierwsze losowanie Majki. Wylosowała… kuchenkę mikrofalową do Izy. Oj, tego to jeszcze nie grali. :-) Oczywiście musiałem ją później nosić. Teraz myślę, jak ją zainstalować w samochodzie aby była kuchenką na maratony. ;-)

Na koniec podziękowania:
- dla Organizatorów - zrobiliście świetny maraton. Szacun.
- dla sponsorów - wiecie dlaczego. ;-)
- dla motocyklistów
- dla osób, które obstawiały skrzyżowania.

A na koniec mały niedosyt. Była szansa na pudło. ;-) Gdyby była klasyfikacja mundurowych na dystansie GIGA. ;-) 

Foto. © by Piotr Ciesielski

Kategoria maraton


  • DST 160.00km
  • Czas 08:11
  • VAVG 19.55km/h
  • VMAX 64.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 160 ( 88%)
  • HRavg 126 ( 69%)
  • Kalorie 3982kcal
  • Podjazdy 2795m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

XII Klasyk Kłodzki

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 26.07.2015 | Komentarze 1

W tym roku na wyścigi jeździmy wycieczkowo więc na KK wyjechaliśmy już w poniedziałek aby mieć czas na aklimatyzację. ;-)
Ja - treningi w górach, dziewczyny na basenie w Nachodzie. ;-)

Dla mnie wyścig zaczął się 16h przed startem. W czasie pokazu fontanny w Dusznikach użądliła mnie osa w nogę. Noga spuchła i bolała. Nadal boli.
W sobotę wstałem ok. 5:30 i… miałem wątpliwości, czy wystartować. Noga cholernie bolała i ciężko było chodzić. Pomyślałem, że raz się żyje - najwyżej zrezygnuję po przejechaniu mini (67 km)
Pogoda… to temat na osoby artykuł. Zieleniec przywitał nas bardzo silnym wiatrem. Nic to. Ogarnąć się, spakować i w drogę. 
Wystartowałem o 8:14 i wiedziałem, że będę jechać sam. 
Zjazd z Zieleńca - jechałem spokojnie, ostrożnie. Bez rozgrzewki nie chciałem przeginać. W okolicach 10-12 km dogoniłem Pana Janka. :-) Szacun. Byłem zaskoczony i zdziwiony, że pierwsza grupa mega (jechałem w ostatniej grupie giga) wyprzedziła mnie dopiero w Czechach na 16. kilometrze. Nawet miło mi się zrobiło, że tyle przejechałem. ;-) Pierwszy podjazd w Czechach - całkiem przyjemna jazda. Dziury trochę dawały mi w kość a raczej w nogę. ;-) Każda dziura to silny ból nogi (osa) - i tak przez całą trasę. W okolicy 30. kilometra zacząłem baczniej zwracać uwagę na asfalt. Rok temu na jeden z dziur przebiłem dwie dętki. ;-) Udało się. 
Następne czeskie podjazdy to sama przyjemność. :-) Przyjemny był punkt żywieniowy w Czechach na 37. kilometrze. Miło.
Na 43. kilometrze po raz pierwszy zagrzmiało. "Daleeeeeeko… będzie git" - pomyślałem. Zjazd z Šerlich do Mostowic znów ostrożnie, tym bardziej, że zaczęło padać. Tuż przed Mostowicami, i powrotem na stronę polską,… ściana wody. Burza, ulewa. Widać było koniec przedniego koła. ;-) W Mostowicach decyzja - jadę dalej. Na szczęście ulewa nie trwała długo. Temperatura także wzrosła. Ale ja już myślałem o najgorszym - odcinek między Niemojowem i Różanką. Tragedia, tragedia, tragedia. To trzy słowa, które świetnie opisują stan tej drogi. I jeszcze to powitanie "Różanka WITA". Tutaj nastąpiła wiązanka słupów telegraficznych - kto czytał Grzesiuka ten wie o co chodzi. ;-)
Za Różanką - podjazd Gniewoszów. Mój ulubiony. ;-) Nawet fajnie się jechało. Trochę przerażały liczby na Garminie (grade >10%), ale co nas nie zabije to nas wzmocni. :-) Punkt żywieniowy - napełnienie bidonów, krótka dyskusja i jedziemy. Decyzja zapadła. Jadę giga. Na drugiej pętli znów zaczęło padać i zaczęło robić się zimno. Bardzo zimno i mokro.
Znów Niemojów i dziury. Różanka - tradycyjna  wiązanka i… awaria. Coś zaczęło… trzaskać ;-) w rowerze. Musiałem się zatrzymać. Sprawdziłem wszystko i nie znalazłem przyczyny. Jadę dalej. No nie dało się jechać - te dźwięki nie wróżyły nic dobrego. Znów postój. Sprawdzam co się da. Może to wentyl obija się o obręcz? Nie wiem. Jadę. Chwila i znów postój. Sprawdziłem koła, hamulce, korbę. W końcu porozkręcałem koła i je założyłem dokręcając mocniej. Chyba pomogło. W czasie gdy ja walczyłem z TRZASKAmi ;-) wyprzedziło mnie sporo osób… które doganialem później na podjazdach. Chyba lubię podjazdy. ;-)
Na drugim Gniewoszowie, czyli punkcie kontrolnym i bufecie, nadal padało. Ale nie trzaskało w rowerze. ;-)

Czy wiecie jak smakuje arbuz po przejechaniu 110 km rowerem? Nie? To mało wiecie. ;-)
Ostatnia runda. Bez spiny. Byle do przodu. Zaczęło się robić cieplej, coraz cieplej i słonecznie. Niemojów, Różanka (znówwiązanka) a po chwili dziękowałem policjantom i strażakom za ich pracę. Krzyknąłem do policjanta na motorze najlepszego z okazji wczorajszego święta! I usłyszałem  nawzajem! Hihihi.
Trzeci podjazd na Gniewoszów był trudny. Jamajka. Gorąco, duszno, parno. Na punkcie żywieniowym zapytałem, czy mają jakiś przełącznik do zmiany pogody i poproszę o lekki deszczyk. ;-)
Ostatnie 20 km to rozmyślania o…  kuchni francuskiej. Na drodze spotkałem ;-) bardzo dużo ślimaków winniczków. Uwielbiam! :-)

Dojechałem… dałem radę. 
Po wjeździe na mecie otrzymałem medal za ukończenie i gratulacje od miłego pana, którego zapytałem: Przepraszam, czy wie Pan jak ja się nazywam? Popatrzył na mnie i zaczęliśmy się śmiać. A po chwili nie było mi do śmiechu bo noga odmówiła współpracy.
Czas gorszy niż rok temu, ale biorąc pod uwagę starość ;-), wzrost wagi ;-) i bolącą i spuchniętą nogę nie było źle.

Na koniec wyścigu było losowanie nagród.Sierotką znów była Majka, która losowała znajomych, później siebie a w ostatniej rundzie nas. I dostała karimatę za losowanie. :-)

Wielkie podziękowania za organizację, za obsługę punktów żywieniowych, za wóz techniczny, za miłe panie i panów na skrzyżowaniach w Czechach i Polsce, którzy dbali o nasze bezpieczeństwo. Robicie świetną robotę! Chapeau bas.




Kategoria maraton


  • DST 222.30km
  • Czas 08:02
  • VAVG 27.67km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 160 ( 88%)
  • HRavg 138 ( 76%)
  • Kalorie 4706kcal
  • Podjazdy 1175m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Świdwiński Maraton Rowerowy

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 07.07.2015 | Komentarze 1

Kolejny supermaraton za mną. Supermaraton a nawet SUPERMARATON. 
Trasa giga w Świdwinie to 222 km a temperatura dochodziła do 37°C w cieniu.
Ale od początku. Najpierw był maraton… kolejowy, ale to temat na osobną opowieść - 8h jazdy pociągami. ;-)

W sobotni poranek obudziłem się dość wcześnie - ok. 4:00, ale stwierdziłem, że jeszcze można trochę poleniuchować. Po właściwej pobudce: kawa, makaron jakiś, napełnienie bidonów izotonikiem (1.5l), 2x żel before, spakowałem dwie dętki, pompkę, multitoola, łyżkę i… ruszyłem na rozgrzewkę ok. 6:50. Dzień wcześniej okazało się, że start GIGA rozpoczyna się godzinę wcześniej ze względu na upał. Ja rozpoczynałem swą świdwińską przygodę o 7:36. Po rozgrzewce banan i… oczekiwanie. Gdy usłyszałem do startu dwie minuty okazało się, że jeden z zawodników z mojej grupy… zapomniał zmienić buty i stoi na starcie w chodakach. ;-) Zdążył zmienić i… okazało się, że później przejechaliśmy razem całą trasę. :-)
Gwizdek i do przodu. W prawo, w lewo, w prawo a po krótkiej prostej w lewo i… pierwszy podjazd. I od podjazdu zaczęła się wspólna z Jankiem przygoda. 
Na starcie temperatura była całkiem przyjemna: 20°C ale szybko rosła. Podobnie jak suma przewyższeń na moim Garminie. ;-)
W okolicy 9 kilometra czekała niespodzianka - odcinek bruku. Nie lubię, nie lubię. Następna niepodzianka to 18. kilometr i skrzyżowanie z napisem "GIGA do mety" - niektórych to zmyliło, ale my pojechaliśmy dobrze. 
Po 26 kilometrach wróciliśmy do Świdwina, aby zacząć pętlę Mega. Niedługo po tym dogoniła nas grupka, ale po chwili było nas już trzech.
Pierwszy punkt żywieniowy minęliśmy bez zatrzymywania się - jeszcze nie było upału. Wziąłem tylko butelkę (0.5l) wody i szybko ją wypiłem. Do Połczyna jazda przebiegała dosyć monotonnie: góra, dół, góra, dół. Nigdy bym nie przypuszczał, że te okolice to tak pagórkowaty teren. 
Zaraz za Połczynem zaczął się najgorszy podjazd, ale nie zrobił na mnie wrażenia. Treningi w górach dały radę i nawet się nie zmęczyłem. Bardzo mnie to ucieszyło, ale to był koniec uśmiechów. Chwilę później zaczęła mnie boleć stopa. Nie, nie kurcz. Po prostu źle ustawiony blok. To było w okolicy 100. kilometra. Na 105. był punkt żywieniowy i myślałem, że jeżeli na chwilę się zatrzymam, uzupełnię bidony to ból minie. Niestety, tak się nie stało. Drugi punkt żywieniowy: fachowa obsługa. Chłopaki dawały z siebie wszystko. Woda w butelkach do picia, bidony uzupełnione i wiadra z wodą i gąbkami aby schłodzić kark. Rewelacja. :-)
Schłodziłem się nieco i… schłodził się też pulsometr. ;-) Woda dostała się do środka i wskazanie pulsu to 235 uderzeń. Wytarłem, wysuszyłem i wszystko wróciło do normy. Od drugiego PŻ początkowo jechaliśmy we dwóch, później we trzech, ale ja nie dawałem rady już mocno kręcić. Stopa dawała się we znaki. Po drodze kusiły… jeziora. Oj! Niejedna osoba miała ochotę zeskoczyć z roweru i choć na chwilę zanurzyć się w wodzie. Ale trzeba było kręcić dalej. I jakoś kręciłem ze znaczną pomocą Janka. W końcu zakończenie trasy mega i trochę pobłądziliśmy. W końcu dojechaliśmy na PK i PŻ. Znów uzupełnienie bidonów, schłodzenie się i w drogę. Gdybym wówczas zakończył wyścig to nawet z karą czasową byłbym… trzeci w kategorii M3. ;-) 
Ostatnie 70 km dłużyło się. I jakby hopek więcej. ;-) 
Na 195 km zatrzymaliśmy się na chwilę w sklepie uzupełnić wodę. Kilka kilometrów dalej z samochodu dostaliśmy znów trochę wody. W końcu dojechaliśmy. Na mecie uzupełnienie płynów. Ściągnąłem buta i… stopa prawie odmówiła współpracy - koń kuleje. ;-)
Kiełbaska, zupa a później dekoracje i loteria. 
Janek stanął na pudle - 3 miejsce w kategorii a ja w swojej byłem piąty. ;-) 
W rolę sierotki w trakcie losowań nagród wcieliła się moja Majka, która… praktycznie obdarowała wszystkich znajomych. :-) Ja załapałem się na bidon. :-)

Gdy ja walczyłem na trasie Giga, dziewczyny walczyły na trasie rodzinnej. Dały radę! :-)
Łącznie na trasie wypiłem 1.5l izotoników i ok. 5.5l wody. Do tego megabaton energetyczny[1] i banan.

Aż szkoda było wracać do Wrocławia, ale za rok też tu przyjedziemy. :-)

Podziękowania dla Organizatorów i wszystkich, którzy pomagali na starcie, PŻ, na mecie. Daliście radę! :-)

[1] przed wyścigiem kupiłem na próbę ACTIVLAB HIGH WHEY PROTEIN BAR 80G i… był to strzał w dziesiątkę. Wziąłem ze sobą dwa (waniliowy i porzeczkowy). Waniliowy był przepyszny i dał niezłego kopa. :-) Polecam.


Kategoria maraton


  • DST 76.80km
  • Czas 03:24
  • VAVG 22.59km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 159 ( 87%)
  • HRavg 137 ( 75%)
  • Kalorie 1951kcal
  • Podjazdy 1313m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Srebrnogórski Maraton Szosowy

Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 21.06.2015 | Komentarze 0

Do Srebrnej Góry na wyścig przyjechałem po raz drugi. Wyścig w sobotę a przyjechaliśmy już w środę, bo znalazła się okazja - moje 40. urodziny. ;-)
Pogoda w sobotę nie zachęcała do jazdy. Od rana padało i było dosyć chłodno. Ubrałem się na krótko, ale założyłem rękawki. Przed samym wyjściem wrzuciłem jednak do kieszeni nogawki - tak w razie czegoś. W trakcie rozgrzewki zrobiło się zimno. ;-) 11°C to jednak lekki chłodek biorąc pod uwagę, że pada a w górach pewnie będzie jeszcze zimniej. Założyłem nogawki i wystartowałem na długo. ;-) W momencie startu było 8°C.
Spokojny podjazd pod fort - prawie 2km ze średnim nachyleniem 10%. Część po kostce brukowej. Potem zjazd (ostrożnie, bo ślizgo!). Znów podjazd, zjazd i… zonk! Tuż za zakrętem wiadukt z zablokowanym przejazdem. Autobus utknął/nie mógł przejechać. Prawie jak w dowcipie co? utknął Pan? Nie! Wiozłem most i mi się paliwo skończyło! ;-) Po chwilowym przystanku ruszyłem dalej. Do skrzyżowania na przełęcz Woliborską nie było nic godnego uwagi. ;-)
Atrakcje zaczęły się na podjeździe. Temperatura zaczęła spadać, padało coraz mocniej, wilgotność osiągała maksimum (jazda w chmurze). Wszystko było OK dopóki podjeżdżałem (przy okazji pobiłem swój rekord na tym odcinku ;-)). Gorzej było na zjeździe. Łapki na hamulcach i w dół. Zaczęło być zimno. Bardzo zimno. Bez kręcenia tętno spadło do ok. 102 bpm. Po wjeździe do Bielawy lekkie zdziwienie - sucho. Nie padało? No nic. Trzeba kręcić. Pierwsze okrążenie kończyłem myśląc o podjeździe pod fort. W sumie niepotrzebnie bo jechało się jakoś normalnie. To znaczy wolniej. ;-) Na przełęczy powtórka z rozrywki (5°C, ulewa i chmury) a na zjeździe zmarzłem tak, że aż zębami dzwoniłem. ;-) Zjazd się skończył i szybko się ogrzałem. Później już spokojnie do mety. Na mecie byłem przekonany, że dojechałem ostatni i wielkie zdziwienie bo okazało się, że jeszcze jest ktoś na trasie. Szkoda - upominek dla ostatniego uczestnika uciekł mi sprzed nosa. ;-)




Kategoria maraton


  • DST 213.00km
  • Czas 07:25
  • VAVG 28.72km/h
  • VMAX 45.70km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 156 ( 86%)
  • HRavg 136 ( 75%)
  • Kalorie 4554kcal
  • Podjazdy 601m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Supermaraton Jastrzębi Łaskich

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 2

Kolejny supermaraton.
Tym razem Łask i 3 pętle po 71 km. Prawie płasko (lekkie hopki na koniec rundy). Przez pierwsze 4h utrzymywałem średnią 30 km/h, później zaczęła spadać aby „osiągnąć” ;-) 28.7 km/h - też nieźle.

Plan był prosty: jadę sam bez grupy. No i udało się. ;-) Na pierwszej rundzie jechałem przez jakiś czas w grupie, ale jakoś nie spodobało mi się. ;-)

Początek rundy to naprawdę szybka jazda. W miejscowości Buczek zobaczyłem strzałkę wskazującą kierunek "prawo" i… prawie dałem się nabrać! ;-) W ostatniej chwili doczytałem "rodzinny". Jakiś czas później zobaczyłem COŚ. To Bełchatów z oddali. Bardzo mi się podobało "liczenie" dziur albo uzupełnianie ubytków. Fajny pomysł w razie problemów: gdzie to się stało? na 47. dziurze. ;-)
Bardzo miło jechało się przez odcinek pośród lasów. Czasami miałem wrażenie jakbym był nad morzem. Przeprzyjemnie. 
W okolicy 21. kilometra zobaczyłem drogowskaz "Zbyszek 1.5" - uśmiałem się serdecznie bo Zbyszek to szef mojej drużyny. Jak widać - dobry szef zawsze jest w pobliżu. ;-) Pierwszą wizytę na punkcie żywieniowym chyba odpuściłem - nie pamiętam (Trainingpeaks twierdzi, że odpuściłem). 
Po wjeździe na drogę nr 480 zaczęły się schody. A konkretnie to w_mordę_wind i lekkie hopki, co dało małą kumulację. Zwłaszcza na trzecim okrążeniu. ;-)
W okolicy miejscowości Dobra na asfalcie piękny napis: "10 km". Nie tak szybko. Jeszcze ponad 150 km. ;-) 
Wjazd do Łasku i coś co mi się bardzo nie spodobało: trzeba było zwolnić bo trochę pieszych przeszkadzało. A jak już zwolniłem to zobaczyłem, że jest punkt żywieniowy. Woda mineralna na miejscu, banany w kieszeń i ruszyłem. I znów szybko, dziury, lasek, "Zbyszek". Na punkcie żywieniowym (ok. 100. km) woda, przemyć ręce bo mi się kleiły od izotonika, banany w kieszeń i do przodu.
Temperatura powoli wzrastała, jechało się trochę ciężej, ale do przodu. Znów "10 km" na asfalcie (już tylko 80! ;-)). W Łasku uzupełnienie bidonów, banan w kieszeń i do następnego punktu. ;-)
Znów uzupełnienie bidonów, banan i… Od ok. 170 km jechałem w miłym towarzystwie. Wiatr jakby mocniejszy, hopki jakby urosły ;-) i… przejazd kolejowy w Koloni Zawady. Zamknięty. W oddali widać, że coś się wlecze. Pociąg towarowy… jak żółw ociężale. 7 minut czekania. Ruszyliśmy i… zaczął się kryzys. Za długi "odpoczynek" i ciężko było kręcić. Jak na złość zaczęła mi drętwieć prawa stopa. Co jakiś czas musiałem wypinać buta i dać trochę odpocząć nodze i kręcić drugą. W miejscowości Widawa był ostry skręt z podporządkowanej 480 na główną 481. Na pierwszym i drugim okrążeniu był miły pan, który pokazywał aby skręcić i mieliśmy pierszeństwo. Na ostatnim nikogo już nie było i trzeba było przepuścić samochody. ;-)
Gdy zobaczyliśmy "10 km" na asfalcie to zrobiło się trochę przyjemniej. Jeszcze przyjemniej przy napisie "5 km" a gdy zobaczyliśmy napis "Łask" zrobiło się bardzo przyjemnie i prosto do mety. 
Uff, 213 km przejechane. Jak na razie to największa odległość. ;-) Ale dłużej jechałem w Karpaczu. ;-)
A koleżanka z trasy wskoczyła na pudło. Gratulacje. :-)

… a dziewczyny walczyły na dystansie "Rodzinnym".


Podziękowania dla Organizatorów i wszystkich, którzy pomagali (na skrzyżowaniach, na punktach żywieniowych) :-)

… i wiecie co? Nie ma to jak posiłek po wyścigu… Nie od razu bo to niewskazane, ale trochę później. 
Kiełbaska była przepyszna. :-)

Kategoria maraton


  • DST 66.60km
  • Czas 03:01
  • VAVG 22.08km/h
  • VMAX 59.40km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 175 ( 96%)
  • HRavg 144 ( 79%)
  • Kalorie 1840kcal
  • Podjazdy 1156m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klasyk Radkowski 2015, dystans MINI

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 2

Do Radkowa zawitałem po raz drugi. Przyjechaliśmy już w środę i od razu krótki trening. 
W sobotę rano na śniadanie kurczak z makaronem, w bidonach izo, w kieszeniach Snickersy, dętki, pompka, łyżka ;-), telefon, drobne, żele. Po pięciodniowym pobycie w szpitalu (30.04-04.05) zmieniłem dystans z giga na mini. Osłabienie jednak dawało znać. Stwierdziłem, że jeżeli będę się czuć na siłach to pojadę mega. Start był ostry za sprawą Andrzeja. Ale szybko odpuściłem bo wszystko wskazywało na to, że dam radę pojechać mega. Podjazdy za Wambierzycami i pod Batorów jechało mi się całkiem lekko. Ale zjazdy to była porażka - dziury, dziury, dziury. Straszne dziury. To zdecydowało, że jednak mini. Ale z biegiem czasu przekonywałem się, że może jednak mega. Podjazd do Karłowa - całkiem przyjemna jazda. Tym razem bez atrakcji w postaci urwanej korby. ;-)
Zjazd do Radkowa. Jechało się świetnie - do czasu. Paskudne dziury i znów trzeba było uważać. I uważałem… do 62. km. Chwila nieuwagi i przy prędkości ok. 60 km/h wpadłem w dziurę. Charakterystyczny dźwięk. Poszła dętka. Nie miałem ochoty na zmianę -chciałem jakoś dotoczyć się do mety. Tak się jednak złożyło, że przejeżdżał wóz techniczny, zatrzymali się mili panowie, zmienili mi dętkę i ruszyłem. Zdecydowanie do mety. Dojechałem, wyścig ukończyłem i… przyjadę tu za rok. Znów się denerwować przez dziury. ;-)




Kategoria maraton


  • DST 153.00km
  • Czas 05:36
  • VAVG 27.32km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 168 ( 92%)
  • HRavg 137 ( 75%)
  • Kalorie 3639kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żądło Szerszenia 2015

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 0

Sezon 2015 rozpoczęty.
W tym roku pierwszy wyścig to Żądło Szerszenia czyli Trzebnica i okolice. Niestety, ale z przyczyna zawodowych musiałem opuścić Sobótkę i Miękinię. Co się odwlecze… 
Sobota rano w Trzebnicy - słonecznie i ciepło (biorąc pod uwagę pogodę na Mazurach, gdzie spędziłem dwa ostatnie tygodnie). 
Na starcie - niby OK, ale jakoś tak dziwnie się czuję. Zmęczenie podróżą dnia poprzedniego i zmiana klimatu. Dobra, jedziemy. Prawie 20 km ze swoją grupą, ale odpadłem. Przed Prusicami dogonił mnie ArekZ i tak jakoś się zgadaliśmy i zaczęliśmy kręcić razem. Dołączyło do nas kilka osób, ale tylko my dawaliśmy zmiany. Wytrzymałem do 75 km (zaczęły się górki) i… zmęczenie dało znać - plecy. Musiałem zwolnić, trochę się wyprostować i jakoś kontynuowałem. 
Co mi się podobało - poprawiłem technikę: zjazdy i zakręty. :-)
Góra, dół, góra, dół i… Prababka. Nie byłem zadowolny, ale poszło mi lepiej niż w tamtym roku.
Końcówka i zjazd do Trzebnicy ze średnią ponad 50 km/h. :-)
Najważniejsze: dojechałem.
Open: 187/224
M3: 59/67
premia górska: 42/258






Kategoria maraton


  • DST 178.00km
  • Czas 08:00
  • VAVG 22.25km/h
  • VMAX 62.60km/h
  • Temperatura 19.4°C
  • HRmax 175 ( 96%)
  • HRavg 131 ( 72%)
  • Kalorie 5192kcal
  • Podjazdy 3674m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Maraton Rowerowy Liczyrzepa; GIGA

Sobota, 6 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 0

Ciężki wyścig. Początek to zjazd z Karpacza i... Jak zwykle, zdecydowałem się
na jazdę samotnie. Dosyć wysokie tętno na podjazdach. Przełęcz Rędzińska - 10%. Ciężko, bardzo ciężko. Za pierwszym razem zatrzymalem się ok. 600 m przed końcem podjazdu (i PŻ). Gdybym wiedział, że tak blisko to dałbym radę. Zatrzymałem się, uspokoiłem tętno (szalało - 175) i ruszyłem dalej. Za drugim razem przed samym podjazdem zatrzymałem się "na siku" i wrzuciłem żel energetyczny. Podjechałem całość bez zatrzymania się. Za trzecim razem już było czuć zmęczenie i zatrzymywałem się kilka razy. To trudny podjazd jak dla początkującego amatora. średnio 10% a strava twierdzi, że w niektórych momentach jest 30+%. Miałem mały problem z blokiem, coś mi się poprzesuwało i noga mi drętwiała, ale to małe piwo. ;-)
No i najważniejsze - pierwszy wyścig w barwach GVT. :-)
40/54 Open GIGA
15/16 M3
40/358 wg. punktów
(galeria zdjęć)


Maraton Liczyrzepa zakończył maratony górskie. 3 w tym sezonie (Klasyk Radkowski, Klasyk Kłodzki i Liczyrzepa), 3 zaliczyłem (mini, giga, giga) i... 8 miejsce w M3, 40 w Open.
To mój pierwszy sezon wyścigowy w życiu. :-)





Kategoria maraton


  • DST 161.00km
  • Czas 07:47
  • VAVG 20.69km/h
  • VMAX 70.60km/h
  • Temperatura 24.5°C
  • HRmax 161 ( 88%)
  • HRavg 129 ( 71%)
  • Kalorie 4638kcal
  • Podjazdy 3129m
  • Sprzęt Egberts Boreas
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klasyk Kłodzki 2014, trasa GIGA

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 0

Oczywiście jechałem sam.
13. numer (startowy) ma swoje prawa: 30. kilometr, 1h06 - parszywa dziura i... Dwie dętki poszły w piz*u. 2.5 km (ponad 30 minunt) z buta - zajebiaszczo chodzi się w butach SPD-SL. Zaprawdę powiadam Wam. Miałem czarną wizję zakończenia maratonu, ale na szczęście najpierw nadjechała miła pani, która chciała mnie podwieźć do Zieleńca a chwilę później support techniczny. Wymiana dętek i ruszyłem na trasę. Ale to już nie to samo. Dojechałem. Czas brutto wg. online.datasport 8h22m11s, ale problemy z dętkami zajęły mi ok. 1h.
Aaaa. Trasa. Napisać, że trasa na niektórych odcinkach była fatalna albo ^$^%@$@$@& to byłby komplement.


Kategoria maraton


  • DST 86.80km
  • Czas 03:38
  • VAVG 23.89km/h
  • VMAX 55.80km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 133 ( 73%)
  • HRavg 165 ( 91%)
  • Kalorie 2458kcal
  • Podjazdy 1533m
  • Sprzęt Merida Road Race
  • Aktywność Jazda na rowerze

Srebrnogórski Maraton Szosowy dla Amatorów 2014

Sobota, 21 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 0

Przed wyścigiem zakładałem, że 4h będzie optymalnie. Po przyjeździe na miejsce, zaliczeniu pierwszego podjazdu na luzie zweryfikowałem swoje optymistyczne założenia i stwierdziłem, że 5h będzie OK. Podjazd pod fort w Srebrnej Górze to... Normalnie chciałem zejść z roweru i iść z buta. Ciężko. Potem następny podjazd. 
Praktycznie od startu jechałem sam. Nie mam za bardzo doświadczenia w jeździe w grupie - jakby nie patrzeć na szosie jeżdżę od 26 lutego 2014 roku (HURRRA! Już niedługo stuknie 4 miesiące! ;-)) - i po prostu trochę się boję. Podjazdy są OK, gorzej zjazdy - znów brak doświadczenia, nieznana trasa i z tego co widziałem w Strava.com to tam gdzie niektórzy mieli prędkość ponad 74 km/h u mnie było max 55 km/h - strach i łapki na klamkach.
Pierwsza runda na Przełęczy Woliborskiej i mały zonk. Temperatura spadła do 9.7°C - trochę zimno (na zjeździe). Trasę uatrakcyjniał wiatr - i tak się jakoś złożyło, że na podjazdach. ;-)
Podsumowując - wszyscy mnie wyprzedzili, byłem ostatni, ale okazało się, że dwie osoby nie ukończyły dystansu MEGA (nie znam powodów).
Wg. Strava.com Srebrna Góra Climb 1.8km 179m 10% 9:28 - VAM: 1167; chyba nie jest źle?



Kategoria maraton